Najnowsze komentarze
->MisiekGT: Z moich doświadczeń (o...
MisiekGt (bez logowania, bo go krew zalewa) do: 5520 km - Skuter vs dziura
Żyję, ale nie moge powiedzieć, bym...
Więcej komentarzy
Moje miejsca
<brak wpisów>
Moje linki
<brak wpisów>

10.04.2013 21:01

4741 km - Maszinen Kaputt

Postanowiłem na dzień przed moim oficjalnym rozpoczęciem sezonu, w niedzielne przedpołudnie pojechać by zatankować mojego małego demona małej prędkości i poszwendać się po okolicy.

Kalesonki pod spodnie, ciepły polar, kurtka i do maszyny.


Silniczek jakoś tak leniwie odpalał (z kopniaka – może ja kopałem zbyt leniwie?). Ale w zasadzie to nic dziwnego, wtedy myślałem. Zimno jest i mi też by się nie chciało do roboty. W końcu maszyneria zagrała a ja miałem pewność, że żaden sąsiad już nie śpi (pisałem już o moim tuningowym wydechu?).

Poturlałem się na stację. Tak na początek sezonu, choć pełen euforii, upojony prędkością i spalinami to powoli i ostrożnie, bo odruchy trochę przez zimę zanikły. Zjechałem ulicą Podleśną obok IMiGW w dół, potem w prawo w Klaudyny i „od zaplecza” na stację Neste przy Trasie Toruńskiej. Dla nie znających tych bielańskich zakamarków spieszę z wyjaśnieniem, że Podleśna to chyba największa, obok Agrykoli i Skarpy Wiślanej górka w stolicy.

Zatankowałem do pełna (27 PLN – jak szaleć, to szaleć). Kopię w starter i nic. Kopię znów i znów i znów… nic. W końcu „kopka” staje i już nie wraca (a akumulator po zimie pusty – czeka na wymianę razem z rozrusznikiem). Opukałem kamieniem, bo żadnych narzędzi nie miałem i nic. Trudno, trzeba pchać pomyślałem.

Słoneczko świeciło, powietrze ciepłe, jest przyjemnie a ja pcham skuterek na niedzielny spacer. Nie ma tragedii.

Po kwadransie słonko zaczęło świecić prosto w oczy, zrobiło się gorąco a ja nadal pchałem dziada. Polar zdjąłem i w samej koszulce i kurtce wziąłem się za atak na szczyt Podleśnej.
Po kolejnych paru minutach zacząłem przeklinać kalesony… Nie będę Was informował o szczegółach, ale przez chwilę zastanawiałem się, czy nie skoczyć do pobliskiego parku. Niestety był pełen rodzin z dziećmi i ciężko byłoby mi sensownie wyjaśnić co robię w krzakach, z kaskiem pod pachą i spodniami opuszczonymi do kostek… Trudno, pcham dalej.

Gdzieś w połowie górki spostrzegłem, że jestem bacznie obserwowany przez jakiegoś jegomościa stojącego na szczycie. No nic, pcham. Gdy dopchałem tego małego skurw…a na górę pan zapytał: „Co? Nie odpala?”. Wybaczcie mi, zawsze mam w sobie wiele szacunku i cierpliwości do starszych osób, ale wtedy to nie był „mój dzień”. „Nie, tak sobie dla sportu pcham” odpowiedziałem i odszedłem. Mina pana była mi jedyną osłodą tego przedpołudnia.

W końcu, walcząc na każdym kroku z ochotą by usiąść w śniegu (przypominam, kalesony) dopchałem dziada pod dom. Przypiąłem do płotu i poszedłem do mieszkania.
Gdy strategiczne części ciała już mi się schłodziły do zwykłej temperatury zszedłem na dół do maszyny by ocenić co się zepsuło. Zacząłem od „kopki”. Aby dostać się do wszystkich śrub pokrywy przekładni musiałem zdemontować kawałek owiewki, ale co tam. Jak odkręciłem to pewnie i skręcę z powrotem.

Na szczęście okazało się, że rozłożenie, solidne przesmarowanie i złożenie mechanizmu wystarczyło i „kopka” znów działa, ale maszyna nadal nie odpala. Perspektywa triumfalnego wjazdu na parking pod robotą oddala się coraz bardziej, więc rozkręcam skuter dalej dokopując się do silnika. Zdejmuję fajkę. Brak iskry. No jasne, świeca.

Niedziela, więc sklepy są zamknięte. Pamiętając dawne (lepsze, oczywiście) czasy, postanowiłem udać się na stację benzynową, w nadziei, że gdzie jak gdzie, ale na stacji to jakieś podstawowe rzeczy, do których zaliczam paski klinowe, świece, żarówki i oleje to powinny być.

Wchodzę na stację, biegiem do regału z „motoryzacyjnymi” zagadnieniami. I co? Jakieś taśmy, przylepce, skrobaczki, słowem sroty-pierdoty i dwie butelki oleju. Innych konkretów brak. Truchtam nieco zaskoczony do kasy. Dzień dobry i pytam o te nieszczęsne świece. Pan odpowiada, że niestety, już nie prowadzimy. No nic. Próbuję dalej. Druga stacja – to samo. Trzecia, prastary budynek – był tam kiedyś CPN, w którym mój ojciec na kartki kupował benzynę i chyba pasek klinowy do dużego fiata. Myślę sobie, mam. Wchodzę i co? Półki, na których niegdyś prężyły się paski, świece błyszczały porcelaną, półki, które uginały się pod puszkami z olejem i smarem teraz giną pod zwałami bułek. Świeżych, pachnących, pszennych bułeczek. Bez nadziei dowlokłem się do kasy i pytam o świece. Jasne, kiedyś były, ale już nie ma.

Dopiero nazajutrz moja miła małżonka, uodporniona przez życie na niecodzienne pomysły swojego ślubnego, udała się do pobliskiego, specjalistycznego sklepu motoryzacyjnego (tak, tak, takiego w starym stylu, pachnącego olejem i smarem), w którym nabyła świecę zapłonową, zgodnie z dostarczoną przeze mnie specyfikacją.

Ja rozumiem, że stacja benzynowa to fantastyczne miejsce na sprzedaż bułek i serków. Absolutnie nie neguję racji biznesowych kierujących koncernami podczas zamiany porządnych, pachnących benzyną i olejem świątyń motoryzacji w rodzinne mini-kerfurki, bo w wielu przypadkach to właśnie „spożywka” utrzymuje stację, ale może fajnie byłoby zostawić cokolwiek z dawnej magii? Na przykład te cholerne świece?

Pomimo, że iskra wraz ze świecą się pojawiła, to skuter nadal „nie palił” i zdecydowałem się na profesjonalną obsługę.

Najpierw telefoniczne ustalenia: przyczepa i warsztat. Później kurs rodzinnym kombiakiem do kumpla po przyczepę i pod dom po skuter.

Mam deskę, przyczepę i skuter. Po chwili, cytując Sigmę i Pi, przybyszy z Matplanety „znalazłem część wspólną zbiorów” i wesoło turlałem się do warsztatu ze skuterkiem na przyczepce. Dziwne to uczucie, we wstecznym lusterku widzieć własny skuter.

W warsztacie specjalista wykonał kilka czarów-marów, tu postukał, tam posłuchał i silnik zagrał. Kosztowało mnie to jakieś 3 dyszki (regulacja gaźnika w cenie). Zakupiony  przy okazji nowy akumulator sprawił, że teraz już nie będę musiał dodawać gazu, by zatrąbić, co zdecydowanie poprawi komfort jazdy w miejskiej dżungli. Dodatkowo, ze względu na fakt, że stary rozrusznik dokonał żywota, zdecydowałem się na nowy.

Lżejszy o parę złotych rozpocząłem swój sezon. Teraz będzie już „z górki”. No i swobodnie mogę odpalać z guzika, zupełnie jak pewien dyktator o skośnych oczach.

Komentarze : 5
2013-05-22 11:21:57 mufka

Niestety czasy kiedy podjeżdżałem P601S na stacje i bez problemu kupowałem komplet 2 Iskier F75PS odeszły w niebyt. Obecnie niestety duży procent kierowców nie sprawdza nawet oleju w silniku, więc stacje się dostosowały i artykuły motoryzacyjne są ograniczone do butli oleju, płynu do spryskiwaczy, czasem jeszcze do chłodnic. Ale kopara to mi opada jak sąsiad mówi, że rower wstawia do serwisu, ja chyba jestem z innej epoki.

2013-04-13 22:49:03 Taki jeden ze Stegien.

Trochę śniegu w rozporek i temperatura opanowana.
W kasku pchałeś skuta? Nie mów, że z opuszczoną blendą...?


Dziesięć punktów za dystans do swojej osoby.
Drugie dziesięć za styl.

Pozdrawiam.

2013-04-11 09:02:50 Moto-cenzor

Oj uśmiałem się, czytając o tym pchaniu pod górkę, parku i kalesonach :)
Przede mną dopiero w najbliższy weekend chwila prawdy: odpali czy nie odpali - po postoju zimowym.
Pamiętam te nasze dawne socjalistyczne CPNy, wypełnione wszelakim motoryzacyjnym dobrem, pachnące smarami i olejami. A teraz zamiast tego hot-dogi i kawa. Świec ze świecą szukać :)

2013-04-11 07:10:49 _Anonim_

Ostatnio kolego przekonałem sie o formie dzisiejszych stacji benzynowych szukając najzwyklejszego w świecie smaru.. Dopiero następnego dnia udało mi się go zakupić.. oczywiście w sklepie motoryzacyjnym "w starym stylu, pachnącym olejem i smarem".

2013-04-11 06:46:23 EasyXJRider

Ta przygazówka konieczna do zatrąbienia była świetna! Przypomniało mi to książkę, którą czytałem strasznie daaawno temu. Nosiła tytuł (chyba) "Bujdy na resorach", czy jakoś tak... Tam był podobny motyw, ale z maluchem, w którym zainstalowano jakiś potężny klakson.

  • Dodaj komentarz